ŚWIADECTWA


Żywot św. Jadwigi Królowej  | Modlitwy  | Intencje  | Pieśni  | Kazania  | Wiersze  | Oblicza  | Ikonografia  | Nowenna  | Mozaika Jana Pawła II
Misja  | Reguła  | Publikacje  | Kartki świąteczne i papeterie  | Strona główna


Świadectwo profesora Jana Bruzdy

Cudowne ocalenie Biecza w 1945 r.

Świadectwo pani Małgorzaty z Ryszewka

Profesor Adam Miodoński o cudownym uzdrowieniu Anny Rostafińskiej - Romiszowskiej

  Cudowne ocalenie Biecza w 1945 r.

Cudowne ocalenie Biecza w 1945 r.

16 stycznia 1945 r. skończyła się okupacja niemiecka na terenie Biecza. Coraz mniej mieszkańców Biecza pamięta czasy wojny i pełne grozy dni 15 i 16 stycznia 1945 r. Ludzie, którzy przeżyli tamte straszne dni, wierzyli, że Biecz ocalał dzięki cudownej interwencji św. Jadwigi Królowej.

Tu trzeba dodać, że św. Jadwiga czczona jako patronka Biecza, przez setki lat otaczała to miasto opieką i nadal nad nim czuwa. Dowodem niech będzie wydarzenie, które pamiętają jeszcze najstarsi bieczanie, że stało się to za przyczyną św. Jadwigi.

Było to pod koniec drugiej wojny światowej w styczniu 1945 r. Do Biecza zbliżał się front rosyjski. Od kilku tygodni słychać było odgłosy zaciętych walk. Zaminowane Jasło zostało przez okupanta niemieckiego wysadzone w powietrze. Wielotysięczne miasto legło w gruzach niemal całkowicie. Liczni mieszkańcy Jasła znaleźli schronienie w Bieczu. Grupę wysiedlonych powiększali przybysze ze wschodu, którzy od początku wojny mieszkali w Bieczu. Liczba mieszkańców miasta przekraczała 5000. Po południu 15 stycznia 1945 r. niemieckie władze okupacyjne podały do wiadomości przez megafony, że cały Biecz jest zaminowany i przeznaczony do likwidacji. Wszystkim mieszkańcom miasta nakazano, by rano, w dniu następnym, tj. 16 stycznia, opuścili miasto i udali się do podstawionych pociągów na stacji kolejowej. Każdy mógł zabrać ze sobą określoną wagowo paczuszkę.

Noc z 15 na 16 stycznia 1945 r., tę ostatnią noc, jak się wydawało mieszkańcom Biecza w ich mieście, różnie przeżywano. Ogólnie panowała rozpacz i przygnębienie. Rano niemal wszyscy mieszkańcy miasta, tak stali jak i wysiedleni, udali się do kolegiaty. Dzisiaj jeszcze mieszkańcy Biecza, którzy przeżyli tamte chwile grozy, wspominają, że kościół był tak wypełniony ludźmi jak nigdy potem. Modlono się głośno. Słowa modlitwy często zamieniały się w szloch. Ludziom wydawało się, że są w tej wspaniałej świątyni po raz ostatni, że ostatni raz widzą Chrystusa zdejmowanego w krzyża w ołtarzu głównym. Wiedzieli, że miasto jest zaminowane. Wiedzieli, że Niemcy z precyzją realizują swoje zamierzenia, czego przykładem było Jasło. Należało się liczyć, że to samo spotka Biecz. A co z ludźmi? Gdzie wywiozą ich niemieckie pociągi, czekające na nich na stacji kolejowej. Przez zgromadzony tłum ludzi, z trudem przeciskał się ówczesny proboszcz biecki, ks. Bogumił Stawarz, aż dotarł do ambony. Gdy na niej stanął, głosem spokojnym przemówił do swoich wiernych. Mówił, że całą noc trwał na modlitwie i że miał widzenie. Ukazała mu się św. Jadwiga Królowa i oznajmiła, że i tym razem ochroni Kraków i Biecz oraz mieszkańców tych miast. Nakazała, aby nikt nie opuszczał Biecza. Nikomu z jego mieszkańców nic się nie stanie.

Po tych słowach zapanowała niezmierna cisza. Proboszcz ponownie powtórzył, aby nikt nie opuszczał miasta, aby swój los powierzyć, za wstawiennictwem św. Jadwigi Królowej, Bogu.

Następnie modlił się głośno i żarliwie wraz ze wszystkimi obecnymi w kościele. W końcu udzielił wszystkim absolucji, czyli rozgrzeszenia. Na zakończenie ponownie mówił o swym widzeniu, o tym, że św. Jadwiga, dobra królowa, która przez wieki opiekowała się Bieczem, i tym razem ocali miasto od zagłady. Mówił głośno, aby wszyscy go słyszeli: niech nikt nie opuszcza miasta. W jego mowie była tak wielka wiara, że licznie zgromadzeni mieszkańcy Biecza, uspokojeni, bardzo powoli wychodzili z kościoła. Zaludniły się ulice miasta. Niemal wszyscy, a więc parę tysięcy ludzi zastosowało się do zaleceń proboszcza i pozostało w swoich domach, nie udali się do pociągów, które miały ich wywieźć w nieznane. Tylko kilka osób wsiadło do pociągu tego styczniowego ranka.

Od wschodu i południa słychać było kanonadę. Zbliżał się front. Niemal równocześnie z bombardowaniem stacji kolejowej, od zachodu wkroczyło do Biecza wojsko sowieckie.

Pociąg z uchodźcami nie ujechał nawet 1 km został zbombardowany. Na kościół, w którym nadal modlił się proboszcz, spadła 500 kg bomba, przebiła dach i zatrzymała się na delikatnym żebrowym sklepieniu, nie czyniąc większej szkody.

A mieszkańcy Biecza, ufni Bogu jak ich przodkowie w minionych wiekach, modlili się do św. Jadwigi. Wierzyli, że jej opieka nad miastem i nimi jest rzeczywista. I tak się stało, jak mówił proboszcz. Miasto ocalało, nikt z mieszkańców nie zginął.

Oddziały sowieckie pojawiły się w Bieczu z zupełnie innej strony niż oczekiwali Niemcy, którzy mieli wysadzić miasto w chwili wejścia do niego sowietów. Ci zaś przyszli starą drogą, według map jeszcze sprzed rozbiorów Polski. To tak zaskoczyło Niemców, że uciekając, wycofali się z Biecza, nie realizując planowanego zniszczenia miasta. Miasto zostało zajęte przez sowietów. W tym samym dniu saperzy rozminowali Biecz. Następnie rozbroili bombę na sklepieniu kościoła.

Św. Jadwiga Królowa i tym razem ocaliła Biecz, a jak się później dowiedziano, Kraków również ocalał z pożogi wojennej.


Gabriela Ślawska, w: "Związki z Bieczem św. Jadwigi Królowej"
Biecz 2002






Strona © Jan Pociej